Jak dokarmiać.

I. Po co dokarmiamy?
Musimy zdać sobie sprawę z tego, że ptaki przez szereg lat dawały sobie radę bez dokarmiania. Nawet w czasie wyjątkowo mroźnych zim przeżywały bez naszej pomocy. Oczywiście – były pewne straty, część ptaków ginęła, jednak przetrwały one u nas tysiące lat.
Jednak... Czy w innej sytuacji, niż przy zaokiennym karmniku możemy obejrzeć np. czyża z odległości jednego metra? Chyba nie... Podejrzewam, że wiele osób właśnie z tego powodu dokarmia ptaki. I oczywiście nie jest to złe. Pod warunkiem, że będziemy przestrzegać kilku zasad.


II. Kiedy dokarmiamy?
Większość ptaków ma zakodowaną „w swoich umysłach” zasadę: brakuje pokarmu – odlatujemy! Jest bardzo ważne, aby ów sygnał do odlotu pojawił się odpowiednio wcześnie, czyli w momencie naturalnego braku pokarmu. Jeżeli zaczniemy dokarmiać zbyt wcześnie – nie pozwolimy ptakom uzyskać bardzo ważnej informacji – oto zbliża się zima, trzeba odlecieć. Niestety – wielkie stada kaczek, głównie krzyżówek, jakie przebywają całą zimę w miejskich parkach, są właśnie efektem zbyt wczesnego dokarmiania... Zatem dokarmiać ptaki można rozpocząć dopiero wówczas, kiedy nie mają one dostępu do pokarmu – czyli jak spadnie pierwszy śnieg.
I kolejna bardzo ważna sprawa. Jeżeli już zdecydujemy się na dokarmianie ptaków, musimy robić to przez całą zimę! Ptaki szybko się przyzwyczajają do miejsca, gdzie jest pożywienie, i będą czekać... Niestety – często jest tak, że ludzie dokarmiają ptaki, bo jest to przyjemne, ale jak przyjdą trzydziestostopniowe mrozy, wówczas wolą pozostać w domu... Jest to dużo gorsze, niż gdybyśmy wcale nie dokarmiali!! Albo się podejmujemy wyzwania na cała zimę, albo nie zaczynajmy dokarmiać.
 

III. Czym dokarmiamy?
Bardzo istotny jest dobór odpowiedniego pokarmy. Niestety, okazuje się, że resztki z naszego stołu, które często ptaki dostają, nie są dla nich dobre. Ptaki nie mogą dostawać ani pokarmu solonego, ani zepsutego!

 

A oto zdrowe (i lubiane przez nie) dania ptaków:

  • nasiona (słonecznika, zbóż, owsa, prosa, konopi, rzepiku, rzepaku, lnu, maku, pestki owoców, dyni, kukurydzy, drzew iglastych),
  • suche lub namoczone płatki ryżowe i owsiane, pokrojone jabłka i gruszki, jarzębina, ogryzki, jarzyny gotowane bez soli, małe kawałki mięsa, mieszanka tłuszczowa z nasionami oleistymi (np.: rzepiku, rzepaku, słonecznika, lnu)
  • łój (nie margaryna czy tłuszcze techniczne!).

Kaczki należy dokarmiać gotowanymi ziemniakami i warzywami BEZ SOLI oraz pośladem zbożowym i płatkami zbożowymi. Chleb – tylko w niewielkim procencie!!! Pokarm wykładamy w miejscu SUCHYM – z dala od wody. Nigdy nie wrzucamy go do wody!!

Kuropatwy i bażanty dokarmiamy odpadami zbożowymi (poślad ze zbóż i gryki) oraz warzywami (ziemniaki, buraki pastewne i cukrowe, kapusta pastewna i jadalna, marchew). Można dodać trochę piasku i drobnego żwirku – ułatwia im trawienie.

Unikamy: pokarmów solonych (np. warzyw czy słoniny), białego, czerstwego pieczywa, samych ziemniaków, produktów zepsutych. Pokarm o dużej zawartości wody podajemy tylko w wyższych temperaturach.

Warto też zadbać o stały dostęp do czystej, niezamarzniętej wody.

 

Problem z zimującymi łabędziami oraz jak je dokarmiac >>>

 

I ostatnia bardzo ważna sprawa. Jeżeli dokarmiamy w karmniku, musimy dbać o jego czystość! Co kilka dni trzeba go oczyścić z resztek pokarmów oraz ptasich odchodów.

Jaki karmnik?

Adam Tarłowski, TP BOCIAN: - Karmnik przede wszystkim musi być wygodny i bezpieczny. To znaczy wygodny w obsłudze dla człowieka, który go zakłada i powinien wtedy już codziennie, regularnie obsługiwać. I powinien być też jednocześnie wygodny i bezpieczny dla ptaków. To znaczy, aby ptaki miały wygodny, łatwy dostęp – „dolot”. Czyli wokoło powinna być w miarę otwarta przestrzeń – ptaki wtedy czują się bezpiecznie, bo łatwo zauważą zbliżające się niebezpieczeństwo. Ale też dobrze jest, kiedy w pobliżu rośnie jakiś gęsty, kolczasty krzak, w którym mogą się schować przed atakiem np. krogulca. Należy też zwrócić uwagę, aby w pobliżu nie było dużych powierzchni szklanych. W chwili ucieczki ptaki, zmylone odbiciem krajobrazu, mogą się o nie rozbijać.

 

 

Karmę – najlepszy jest niełuskany słonecznik! – można też wysypywać nie do karmnika, ale w rozmaite miejsca, gdzie ptaki mogą żerować bezpiecznie. Tak jak to czynią w naturze. Ale ten naturalny karmnik trzeba wybrać rozsądnie. Ja część pokarmu wysypuję obok dużego karmnika, pod dużym świerkiem. Jak wiadomo osłaniają ją gęste, nisko zwieszone gałęzie, które osłaniają ten placyk przed wiatrem, deszczem i śniegiem. Musi być naprawdę solidna śnieżyca, aby śnieg pokrył ten mały zaciszny obszar. Niektóre ptaki, na przykład zięba, w ogóle nie zaglądają do karmnika, tylko żerują tam „na parterze”, czyli pod świerkiem, a inne posilają się „na pierwszym piętrze”, czyli na gałęziach.

 

 

Karmnik? Zasadź go!

 

Arkadiusz Szaraniec: Jak to zrobić? Bardzo prosto – posadzić krzew albo drzewo, na jakich żerują ptaki. Każdy krzak tarniny dostarczy pożywienia i będzie też dobrym schronieniem dla całego stadka ptaków. Podobnie krzewy ciernistego głogu. Dodatkowo będą piękną ozdobą każdego trawnika, nawet tego przy bloku i przydomowego ogrodu. Te krzewy są bardzo wytrzymałe na susze i mrozy, nie mają dużych wymagań co do gleby, nie wymagają specjalnego starania i rosną przez długie lata. Ich owoce są wielkim przysmakiem wielu naszych ptaków – nawet zeschnięte długo pozostają na gałązkach. Są naturalną i obfitą spiżarnią. A szczególnie zimą i na przedwiośniu, kiedy wszędzie brakuje pokarmu są ważnym uzupełnieniem diety wielu ptaków. Podobnie kalina i jarzębina. Na progu zimy można na nich zobaczyć stada nie tylko jemiołuszek. Nawet najmniejsze drzewko jarzębiny z uschniętymi na kość owocami obsiadają wczesną wiosną całe chmary wychudłych jak szczapy i wygłodniałych drozdów. To dla nich rarytas.

 

 


 

 Taki żywy, rosnący karmnik w postaci krzewu lub drzewa ma tę niezaprzeczalną zaletę, że sam odnawia swoje zapasy – i w dodatku co roku coraz większe. Jeden niespecjalnie dorodny jesion może wykarmić liczne stadko zimujących gili. Tych naturalnie rosnących, parkowo-ogródkowych, ozdobnych a łatwych w obsłudze (czyli nie wymagających uciążliwej pielęgnacji) „karmników” jest wiele –w tej roli spisują się też doskonale dzika róża, rajska jabłoń, cis, dereń, wiśnie, winorośle…Każdy ogrodnik, a zwłaszcza szkółkarz wyliczy ich całą listę. Zwyczajna jabłoń, na jakiej często pozostają owoce jest piękną ozdobą zimowego ogrodu (lub przyblokowego trawnika), a przy tym ratuje od głodu wielu skrzydlatych głodomorów. Kosy wyzbierają nawet najmniejsze pozostałości tych przemarzniętych na pulpę owoców, jakie na przedwiośniu wyjrzą spod topniejącego śniegu.
Ale krzewy, a zwłaszcza drzewa dość długo każą czekać na żniwa. Jako świetne naturalne karmniki mogą posłużyć różnego rodzaju mniejsze rośliny, w tym małe skupiska tak pogardzanych chwastów. Nikt nie zrobi plantacji ostu (a szkoda, jak się pomyśli o szczygłach, które na nich żerują całymi wielobarwnymi chmarami). Ale jest wiele różnego rodzaju nieużytków (np. pobocza dróg, ścieżek), na których można zasiać-posadzić rośliny, jakie nam się żywnie podoba. Wcale nie gorzej wyglądają od róż, a jak smakują (ptakom)! Chodzi o to, aby nikt ich wcześniej nie skosił, ani nie wyrwał z korzeniami. Takie zeschnięte badyle wyżywią stadka wróbli, czyżyków, szczygłów.

 

 

 

 

Mało kto zwraca uwagę na wielką urodę naszych „zwyczajnych” zbóż. „Drzewiej bywało, iż w dawnej Polszcze” wystawiano do ogrodu nie wymłócony snop zboża, specjalnie zostawiony na tę okazję. Ależ wróble miały używanie! Dziś, w dobie kombajnów, taki cały snopek to jest egzotyczny rarytas nie do osiągnięcia. Ale wystarczy zasiać nawet małą przygarść zboża, gdzieś przy płocie, na przykład przy stercie kompostu, w zakątku ogrodu, nawet małej działki – a radość rozćwierkanych wróbli wynagrodzi nam setnie ten uczynek.
Znam ogród, położony na wysokiej nadwiślańskiej skarpie, a składający się z kilkudziesięciu gatunków TRAW. Wysokie i niskie łany składają się na piękną kompozycję. Najpierw latem zielono-srebrzystą, a zimą na tle śniegu stoją szpalery uschniętych traw o zachwycającej fakturze i barwach od brązu do żółci. Nie mniej zachwycone są okoliczne ptaki ich przeróżnymi nasionami.
Jeden słonecznik, który zostawimy „na zmarnowanie” będzie sutym stołem biesiadnym dla tuzinów sikorek. Jeśli latem posadzimy rząd tych pięknych, dostojnych kwiatów w tym samym celu to stworzymy istny róg obfitości dla skrzydlatych głodomorów. Niektóre tarcze będą smętnie mocno zwieszone „twarzą” do dołu, co utrudni ptakom dostęp i żerowanie, ale wystarczy je obciąć i położyć w osłoniętym miejscu. Taki szwedzki stół bardzo też sobie cenią dzięcioły. Co prawda, ich największym przysmakiem są orzechy laskowe, ale nie pogardzą też „jackami” czyli orzechami włoskimi. Krzak leszczyny, a zwłaszcza drzewo orzecha nie wyrośnie i zaowocuje przez jeden sezon, ale raz posadzone rośnie samo, jeść nie woła – a potem ileż to radości, kiedy oprócz ptaków buszują tam wiewiórki

Karmnik z KOKOSA?

 

Arkadiusz Szaraniec, TP BOCIAN: - Przyznaję od razu, że nie jestem majsterklepką, więc sporządzenie karmnika, ale takiego z prawdziwego zdarzenia, było niejakim problemem. Nie jest to takie proste nie tylko z powodu mych skąpych umiejętności stolarskich. Zależało mi bowiem na karmieniu sikorek i wróbli, oraz innych mniejszych ptaków, ale w ten sposób, aby większa i silniejsza od nich konkurencja (czyli gołębie, gawrony, wrony siwe, sroki, sójki i kawki, które też odwiedzają mój balkon) nie wyjadała im pokarmu.

Klasyczna budka, taka otwarta na przestrzał ze wszystkich stron, stoi przed nimi otworem. Niektóre sójki ograbią każdy karmnik w krótkim czasie, a pokarm chomikują w swoich spiżarniach. (Moi znajomi, którzy w podwarszawskim ogródku dokarmiają ponad 20 różnych gatunków ptaków skarżą się na zachłanne sójki, że dzień w dzień zabierają w ten sposób całe kilogramy karmy).
 
 
Z kolei zwykłe sypanie ziarna tu i ówdzie oraz wieszanie różnych kulek też nie zdawało egzaminu. Zwłaszcza przy polskiej zimie, która bardzo często poza mrozem i śniegiem oferuje też deszcz i wilgoć. Pokarm zamoknięty, przysypany błotem śniegowym, jest dla ptaków niedostępny i zaraz gnije.

Posłużyłem się więc kokosami, które „rosną” w dużych ilościach w polskich supermarketach. Są tanie i dosłownie w ciągu kilku minut można z każdego orzecha sprokurować wiszący karmniczek. Bujająca się gładka kokosowa kulka jest niedostępna nie tylko dla kotów. Nie siądzie na niej żaden większy ptak, nawet arcysprytna sroka. Podobnie jak cała reszta w/w konkurencji - jest na to po prostu za duża. W dodatku ziarno (moje stado sikorek i dzwońców preferuje łuskany słonecznik, bardzo smaczny i kaloryczny) jest doskonale zabezpieczone nawet przed silnym wiatrem, a także najbardziej zacinającym deszczem i gęsto sypiącym śniegiem.

 No, ale jak z twardego orzecha kokosowego zrobić karmnik, a potem go zawiesić? Bardzo prosto, natura stoi po naszej stronie. Każdy orzech kiedyś rósł sobie na palmie. Na jednym końcu zostały mu trzy plamki. W tym miejscu nie ma twardej, grubej skorupy, tylko bardzo cienka „blaszka”. Wystarczy ją przebić nożem z ostrym wierzchołkiem lub śrubokrętem (krzyżakowy jest najlepszy). Wycieknie przezroczysty płyn – nie ma co liczyć na pyszne „mleczko”, tak wspaniale gaszące pragnienie w tropikach (o czym wie każdy czytelnik książek podróżniczych). No, ale to dzięki temu marzeniu z dzieciństwa (czytelnika wspomnień Thora Heyerdhala o wyprawie Kon-Tiki, opowiadań Londona) wpadłem na pomysł wykorzystania orzecha kokosowego do zupełnie innych celów. Chociaż konia z rzędem temu, kto wskaże choć jedno praktyczne zastosowanie tych orzechów zalegających w supermarketach.  

Do dalszej obróbki kokosa - po wybiciu owych dziurek - wystarczy zwykły, kuchenny nóż lub też cienki brzeszczot piłki ręcznej. Nacinamy „brzuch” kokosa, najlepiej na samym „równiku”. Otworki zostawiamy na górze – posłużą za wieszak. Po dwu-trzycentymetrowym nacięciu nóż (lub brzeszczot) można pionowo, jakby sztychem (tu się przydaje lektura „Trylogii”!), wbić ostrze w orzech, bo dzięki prostopadłej pozycji  dalsze cięcie skorupy będzie łatwiejsze. Wycinamy połówkę górnej połówki (lub nawet ciut mniej) czyli część jej górnej półkuli, ale trzeba uważać, aby się nie pozbyć owych dziurek. Nawiercanie nowych wymagałoby stosowania wiertarki, a skorupa jest zadziwiająco spoista i śliska i nie tak łatwo ustępuje nawet pod ostrym wiertłem.

 Po wycięciu dużego fragmentu widzimy grubą, białą warstwę, wyściełającą orzech przy samej skorupie. To są owe wiórki kokosowe w swej pierwotnej postaci. Mocno przylegają do podłoża. Ale po co się męczyć. Zostawiamy orzech do wyschnięcia, najlepiej na gorącym kaloryferze. Po jakimś czasie warstwy wiórkowe „same” odejdą, usunięcie ich jest wtedy bardzo łatwe. Na brytyjskich portalach internetowych widziałem zdjęcia karmników, w jakich są wykładane połówki przeciętych kokosów – tamtejsze sikorki zajadają je jak inne orzechy, ale nasze bogatki, ani sikory ubogie, ani tym bardziej modraszki i sosnówki nie gustują w tym egzotycznym smakołyku. Nie ruszają ich także nawet tacy inteligentni wszystkożercy jak wszędobylskie sroki i gawrony, raczej uparte, wręcz odkrywcze i konsekwentne w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Kilka dni temu młoda, wyraźnie tegoroczna sroka z uporem skubała lśniący czubek mojego buta i zrezygnowała z tej potencjalnej nowości w swoim jadłospisie dopiero po wyraźnym ruchu stopy. Ponieważ znamy się jakiś czas potem próbowała jadalności mego ucha. Z takimi konkurentami przy zwykłych karmnikach wróble i sikorki są praktycznie bez szans. A one z łatwością korzystają właśnie z wiszącego luźno kokosa!

Wracajmy do obróbki tego dużego orzecha. Kurczące się warstwy niedoszłych wiórków wystarczy lekko podważyć – zostaje tylko goła skorupa. W ten sposób mamy suchy, twardy, idealnie gładki w środku karmniczek, maksymalnie odporny na upływ czasu i wszelkie zmiany atmosferyczne, a w dodatku z gotowymi dziurkami na prosty wieszaczek, aby go zawiesić w dowolnym miejscu.

Na takie zawieszenie wystarczy metr-półtora cienkiego, acz mocnego sznurka (ale na tyle grubego, aby sikorki mogły się na nim łatwo zawieszać, czekając na swoją kolejkę). No i jakikolwiek wystający punkt – gałązka lub pręt od skrzynki na balkonie. W zależności od tego miejsca trzeba też dobrać sposób zawieszania tzn. długość sznurka.

Uwaga, na grubym sznurze lub kablu łatwo przysiądzie ta  grubsza skrzydlata konkurencja i splądruje w ciągu 3 minut to, co chmarze sikorek wystarczy na cały dzień. Zbyt cienkie wieszadło byle sroka zerwie lub też przetnie kilkoma dziobnięciami. Z kolei zbyt krótkie spowoduje, że większy ptak łatwo sięgnie z gałęzi do środka karmnika. Trudno uwierzyć jak przemyślny i zdeterminowany jest „zwyczajny” gawron, jeśli postanawia dobrać się do jedzenia. Często widzę jak tłuką orzechy włoskie, spuszczając je na twardy asfalt w locie „koszącym”.  Cyrkowy iście szpagat na pionowo wiszącym szpagacie to dla niego betka. Musi to być naprawdę mocna, szewska dratwa, albo solidny konopny sznurek – wszystkie są wystarczająco cienkie, a przy tym wytrzymałe.

Drut tylko na pierwszy rzut oka może wydawać się najlepszy, ale kaleczy gałęzie drzew. W innych miejscach też rychło przegrywa z dratwą. Jest po prostu nienaturalnie zbyt sztywny – drgania wywołane wiatrem kumulują się na końcu, czyli na kokosie i jeśli jest w nim trochę więcej ziarna to na pewno się wysypie, także w momencie energicznego lądowania czy startu większego dzwońca lub wróbla. (Sikorki jako znacznie lżejsze są też o wiele lepszymi akrobatkami.) Najlepiej się wzorować na ergonomicznych, elastycznych rozwiązaniach, jakie ptaki stosują przy budowie swoich gniazd – niby takie delikatne, ale wytrzymują największe wichury. Gniazdo sporej synogarlicy to kilkanaście wątłych patyczków na krzyż, „byle jak” ułożonych na wiotkiej gałęzi, a zniosą wszystko i przetrwają nietknięte cały rok.

 Tego rodzaju kokosowy karmniczek idealnie sprawdza się zarówno na balkonie, jak i na drzewie w parku czy ogrodzie. Nie wymaga żadnej konserwacji, a patyna czasu tylko dodaje mu uroku i kolorytu. Naturalna barwa i zapach nie odstraszają ptaków. Nie szkodzi im także mieszanina wszelkich tłustości z ziarnami, skorupy kokosów stają się tylko ciemniejsze i lepiej zaimpregnowane przeciwko wilgoci.

 

W moim prywatnym obserwatorium ornitologicznym na X piętrze wielkiego bloku stołują się przede wszystkim bogatki i ubogie, ledwie kilka sikorek modrych, małe stado krzepkich dzwońców oraz nieliczne wróble. Pierwsze z nich pojawiają się już skoro świt, ostatnie pożywiają się jeszcze w sztucznym  świetle padającym z okna. Ostatnia sfruwa z placu najmniejsza modraszka, która kuje długo po zachodzie słońca. Widocznie nocuje gdzieś bardzo blisko. Światło włączane w pokoju w niczym jej nie przeszkadza.

Sikorki najczęściej porywają zdobycz i kują zapamiętale, przysiadłszy na gzymsie lub specjalnie zostawionej skrzynce z zeschłymi kwiatami. Jeśli to robią na metalowej antabie, słyszalne drgania przechodzą na betonową ścianę! Dzwońce siadają i twardo okupują „koryto”. Nie dają się zgonić, „syczą” przy tym groźnie na okrążających ich rywali. A ciekawe, że tylko one umieją ziarno słonecznika wysupłać z cieniutkiej, przezroczystej błonki. Wielka bogatka chwyta w dziób jedno ziarno, mała sosnówka aż trzy! Bardzo też lubią orzechy laskowe i włoskie. Czasem zagląda drapieżna pustułka w poszukiwaniu żeru, ale wtedy wszyscy goście ze stołówki natychmiast wieją we wszystkie strony i chowają się w różne zakamarki. Ale zaraz wracają, zwłaszcza że mają tu stale świeży pokarm i – co czasem jest ważniejsze - wodę, która w okresie mrozów jest trudniej dostępna a tak potrzebna.
 Hm…A może taki kokos zdałby egzamin jako budka lęgowa?... Tylko otwór powinien być mniejszy. Dwie rozsuwane połówki orzecha pozwolą na czyszczenie takiej „budki”. A jeśli nie ptaki to może zajmą je trzmiele, z którymi jest bardzo krucho?

Moi sąsiedzi, czyli - Po co dokarmiać?

Krzysztof Merski: - Mieszkam w Zalesiu. Karmię ptaki, bo po prostu lubię na nie patrzeć. Przy okazji także je fotografuję dla przyjemności. Stąd się wziął tytuł mojej wystawy fotograficznej – „Moi sąsiedzi”, bo prawie wszystkie zdjęcia powstały na moim podwórku, tuż przy domu i karmniku. Powstała na skutek namowy moich ludzkich sąsiadów i znajomych, bo fotografowanie ptaków traktuję tylko jako hobby.

 

 

 


Dokarmiam ptaki także w lecie, choć oczywiście mniej intensywnie niż jesienią i zimą. Przylatują do mojego karmnika i rządzą się tu po swojemu. Sroki są dość ostrożne i płochliwe, sójki bardzo śmiałe i zachłanne, wyjadają i wynoszą co się da, a banda wróbli jak obsiądzie stołówkę okupuje miejsce do oporu i już nikt więcej się nie dopcha.
W sumie dzieje mojego karmnika to historia jednego kołka. Te wszystkie mniejsze, drobne ptaki, które nie mogą się dopchać do jedzenia, trzepocząc skrzydłami okrążają karmnik, zajęty przez silniejszych rywali i przysiadają na owym kołku. Stąd obserwują miejsce akcji i czyhają na okazję. A ja obserwuję i robię to całymi godzinami. Nigdy mi się to nie znudzi. Te barwy, kształty, ruchy, zachowania poszczególnych osobników i gatunków…Tyle się tu dzieje za każdym razem. Istny serial, połączony z feerią kolorów i dźwięków.

 

 

 

Każde zdjęcie ptaka ma swoją historię. Niektóre z nich to była prawdziwa zdobycz, trofeum, wręcz wyczyn fotograficzny, trudny do osiągnięcia pod wieloma względami. Na przykład na dobry portret zimorodka polowałem ponad dwa lata i w końcu, jak  już mi się udało utrafić na czas, miejsce, porę roku i dnia, czyli dobre światło i odpowiednie zachowanie „aktora” – to zrobiłem mu serię ponad pięciuset zdjęć. W naturze bardzo trudno jest obserwować właściwie wszystkie gatunki, bo każdy ma swoje odmienne zachowania, nawyki. A to stawia liczne przeszkody na drodze do naprawdę dobrego zdjęcia czy obejrzenia ptaka bez obawy spłoszenia. Dlatego tak bardzo doceniam to, co daje mi mój karmnik. Niepowtarzalną i nieporównywalna z niczym innym, wielką przyjemność oglądania i podziwiania naprawdę z bliska, bo z odległości zaledwie kilku metrów całego stada przeróżnych ptaków. Czasem nawet bardzo rzadkich i płochliwych. A to wszystko mi daje zwyczajny, przydomowy karmnik. Mogę rzec, że jego goście – „moi sąsiedzi” są tu zawsze mile widziani. Już sobie nawet nie wyobrażam, że mogłoby ich tutaj zabraknąć.