Płomykówka nie wie co to znaczy „weekend”

Jest niedziela 20 marca, około dwunastej. Czytam pocztę, popijając pyszną owocową herbatkę.  Ogarnia mnie niedzielne nieróbstwo i lenistwo, gdy nagle dzwoni telefon. Wyświetlacz podpowiada, że to mój serdeczny kolega Mirek i już wiem, co usłyszę: „Cześć Młody! Idziesz ze mną nad zalew liczyć przelatujące ptaki?” W głowie układam wymówkę, ale okazuje się, że chodzi o coś zupełnie innego.  Mirek dostał informację od Piotrka Pawłowskiego, że w gminie Łosice po jednym z kościołów lata płomykówka. Ni stąd, ni zowąd pojawiła się podczas porannej mszy (śmiem twierdzić, że nie kierowały nią żadne pobudki religijne). Płomykówka to bezkonkurencyjnie moja ptasia faworytka. Bodziec na tyle silny, aby bez grymaszenia zwlec z wygodnego fotela moje szanowne cztery litery.

 

Wypluwka płomykówki znaleziona w kościele.


Miejscowość dobrze znana, ale nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek odnotowali tam obecność płomykówki. Kościoła natomiast nie kojarzę, a zwiedziłem ich już trochę w poszukiwaniu sów. Zaglądam do bazy danych - faktycznie nic nie ma na temat. Dzwonię do Dominika, który jest w tym rejonie obeznany lepiej ode mnie. On również nie ma żadnych informacji. Super! – może się okazać, że to nowe stanowisko. Szanse są duże, gdyż okres lęgowy się już zaczął. Tym bardziej trzeba jechać i uświadomić księdza, żeby nikt nie zapychał otworów wlotowych do kościoła. Po krótkiej rozmowie jesteśmy umówieni pod plebanią o godz.14.00. Są też chętni na wypad, których nie trzeba było specjalnie namawiać: Marcin i Maciek z Magdą (znam ich na tyle dobrze, że gdybym musiał namawiać to bym stwierdził, że coś jest nie tak z nimi i trzeba powiadomić natychmiast lekarza).

 

  

Na pierwszy rzut oka kościół jest niedostępny dla ptaków.



Docieramy na miejsce. Trzeba przyznać, że miejscowość wygląda „płomykówkowo”. Dużo terenów otwartych, sporo starych dostępnych dla ptaków budynków. Kościół natomiast nie bardzo – niski, nie ma wieży, sygnaturka uszczelniona na amen. Wrażenia bywają jednak złudne. Spacerek wokół budynku i już wiemy, że strych kościoła to potencjalne „m” dla płomykówki, do którego może wlecieć przez trzy niezabezpieczone otwory. Ksiądz proboszcz jest zdumiony jak błyskawicznie rozchodzą się informacje na Południowym Podlasiu. Zaprasza nas do środka kościoła i opowiada jak to dziś było z tą płomykówką. Po sowie ani śladu..

 

  

Otwór przez który płomykówka dostaje się na strych

 

Cały kościół przeszukany, a jej nie ma. Co nie znaczy, że nie obserwowała nas gdzieś z ukrycia, gdyż zakamarków w kościele pełno. Po kilku chwilach wiemy już, skąd się pojawiła i gdzie zniknęła. W bocznej części kościoła (ale nie była to nawa – co by nie padły podejrzenia, że  podstawówki nie skończyłem) w suficie jest dziura po wywietrzniku, przez którą strych łączy się ze środkiem kościoła. Pod nią znajdujemy świeżuteńką wypluweczkę i  gęste, białe rozpryski po płomykówkowej kupce. Niewątpliwie była tutaj, nie może więc być mowy o żadnej zbiorowej halucynacji. Ale czy jest lęgowa w tym budynku? Na to pytanie jest prosta i pewna odpowiedz: strych! Niestety sprawa nie jest łatwa. Nie trzeba posiadać IQ Einsteina (170 – przyp. red.), żeby w grzecznych wymówkach księdza wyłowić przekaz: „dziś nie wejdziecie i raczej w ogóle musicie o tym zapomnieć”. Szkoda, że nie uda się odpowiedzieć na nasze wątpliwości, ale trudno, nie pierwszy i nie ostatni raz. Ważne, aby płomykówka była cała. Cieszy nas fakt, że ksiądz jest przychylnie nastawiony do jej obecności. Pojawienie się sowy nie wywołało dezorganizacji na mszy świętej, a jedynie pozytywne emocje. Otwory wlotowe na strych, jak również otwór strych-kościół, nie będą zatkane. Z rozmowy z księdzem dowiadujemy się, że w tym roku płomykówka obserwowana była w kościele po raz pierwszy. Utwierdza nas to w przekonaniu, że jest to zupełnie nowe stanowisko. „Na rozchodne”, zostawiamy kilka naszych edukacyjnych folderów, zostawiamy numer kontaktowy „w razie czego” i  nawiązujemy wstępną współpracę.

 

  

Liczenie przelotnych gęsi w Dolinie Liwca.



Pomimo miłej atmosfery odjeżdżamy trochę przygaszeni i zawiedzeni niepowodzeniem penetracji strychu. W każdym bądź razie obiecujemy sobie, że pewnej ciepłej, kwietniowej nocy zajrzymy jeszcze w to miejsce, aby sprawdzić, co słychać u „naszej płomykówki”. Tymczasem jedziemy nad Liwiec. Akurat jest szczyt przelotów gęsi, więc humor poprawimy sobie widokiem setek ptaków ciągnących na północ….



Tekst i zdjęcia: Przemek Obłoza

przemek@bocian.org.pl


Ocena: 0 głosów Aktualna ocena: 0

Komentarze / 0

musisz zalogować się, aby dodać komentarz... → Zaloguj się | Rejestracja